Uwaga na przelewy międzynarodowe, ich koszty potrafią zaskoczyć!
Czy to możliwe, by z kwoty przelewu międzynarodowego do odbiorcy dotarła mniej niż jedna trzecia, a resztę zabrały dla siebie banki pośredniczące? Niestety tak. Takich niespodzianek można jednak uniknąć, wybierając inny sposób przesłania pieniędzy za granicę.
Bloger Dawid Owczarzak w tekście opublikowanym w portalu Onet opisał, jak zaskoczyły go dodatkowe koszty przelewów międzynarodowych. Jak wynika z jego relacji, mieszkający w Niemczech klient brytyjskiego fintechu Revolut zamówił w internetowej kwiaciarni bukiet kwiatów z dostawą na adres w Polsce. Kwiaciarnia podała cenę w złotych (zapewne sugerując się polskim adresem dostawy), dlatego kupujący zdecydował przewalutować euro na złote po kursach Revoluta i wykonać przelew już w polskiej walucie. Po kilku dniach okazało się, że z 38,51 euro, jakich oczekiwała kwiaciarnia, na jej konto trafiło zaledwie 10,05 euro, a resztę kwoty przelewu rozdysponowały między siebie banki pośredniczące w transakcji.
- Otwórz konto w Alior Banku i płać w 152 walutach bez prowizji>>>
Irytację klienta, któremu w niejasnych dla niego okolicznościach „ginie” niemal 3/4 kwoty przelewu, można oczywiście zrozumieć. Ale wynika ona głównie z niezrozumienia, jak działają przelewy międzynarodowe realizowane w tzw. systemie banków-korespondentów. Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że przelanie pieniędzy z banku do banku to prosta rzecz. I rzeczywiście, system krajowych przelewów w złotych działa świetnie. Każdego dnia roboczego banki łączą się ze sobą trzy razy dziennie (to tzw. sesje systemu Elixir) i wymieniają dane o płatnościach swoich klientów. W dodatku za takie przelewy najczęściej się nie płaci. Komu nie wystarcza taka częstotliwość, a jest gotów zapłacić kilka złotych prowizji, może wykonać przelew natychmiastowy, księgowany na koncie odbiorcy najpóźniej po kilkunastu minutach.
Zupełnie inaczej rzecz ma się z tradycyjnymi przelewami międzynarodowymi. W dużym uproszczeniu – zanim pieniądze trafią z banku nadawcy do banku odbiorcy, przechodzą przez jeden lub więcej banków pośredniczących, z których każdy ma prawo pobrać opłatę za swój udział w transferze środków. Te opłaty w ujęciu procentowym są niewielkie, jednak banki często zastrzegają sobie minimalną stawkę. Jeśli cennik banku pośredniczącego przewiduje pobranie za usługę na przykład 0,5 proc. transferowanej kwoty, ale nie mniej niż 10 euro i nie więcej niż 100 euro, to opłata za przelew o wartości 2000 euro wyniesie 10 euro. Ta stawka nie szokuje. Natomiast za przelew kilkudziesięciu euro zapłacimy pośrednikowi… również 10 euro. I ta kwota wygląda już znacznie gorzej.
- Otwórz konto w Alior Banku i płać w 152 walutach bez prowizji>>>
Przelew europejski za ułamek opłaty
Czy opisanego problemu dało się uniknąć? Tak, wystarczyło lepiej dobrać usługę do potrzeb i zdecydować się na przelew SEPA. Pozwala to całkowicie wyeliminować koszty banków pośredniczących. Aby jednak płatność mogła być zakwalifikowana jako przelew SEPA, musi spełniać kilka warunków. Wśród nich najważniejszy jest ten, że trzeba ją zlecić w walucie euro. Dodatkowo taki przelew musi być adresowany do odbiorcy w jednym z ponad 30 krajów w Europie (głównie należących do UE, ale nie tylko), muszą też być spełnione pewne warunki formalne (prawidłowy format numeru rachunku, zwykły tryb płatności, wybór opcji kosztów dzielonych). Wtedy pieniądze trafiłyby do odbiorcy następnego dnia roboczego, a jedynym kosztem byłaby prowizja naliczona przez Revoluta. Klient zdecydował się jednak na przelew w złotych i w ten sposób sam zamknął sobie drogę do niższej opłaty.
Karta zamiast przelewu: taniej i bezpieczniej
Jeśli kupujemy towar czy usługę za granicą, mamy do wyboru jeszcze lepszą możliwość, jaką jest płatność kartą. Idealnie, jeśli będzie to karta wydana do rachunku w tej samej walucie, co waluta transakcji. Wtedy zakupy o wartości np. 18 euro będą nas kosztowały dokładnie 18 euro, które bank pobierze z naszego konta w euro. Gdy wybierzemy kartę do rachunku w złotych, konieczne będzie przewalutowanie. Kursy stosowane do takich przeliczeń różnią się w zależności od banku, jednak nawet w najgorszym przypadku stracimy na takiej operacji tylko kilka procent kwoty, a nie większą jej część.
Dodatkowo płatność kartą sprawia, że zwiększa się nasze bezpieczeństwo. Jeśli nie otrzymamy zamówionego towaru lub usługi albo będą one niepełnowartościowe, mamy prawo uruchomić tzw. procedurę chargeback (czyli obciążenia zwrotnego). W uproszczeniu oznacza to, że zwracamy się do banku z żądaniem zwrotu pieniędzy za kwestionowaną transakcję i jeśli tylko żądanie nie jest ewidentnie bezpodstawne, mamy duże szanse, że otrzymamy wydaną kwotę z powrotem na rachunek. Gdy płacimy przelewem i nie jesteśmy zadowoleni z towaru lub usługi, pozostaje nam negocjowanie zwrotu pieniędzy bezpośrednio ze sprzedawcą. A to może być trudne, choćby ze względu na barierę językową.